Thursday, June 18, 2015

Po raz pierwszy poszłam obejrzeć Europejskie przedstawienie na Tajwanie. Wcześniej zdarzyło mi się zawitać parę razu do lokalnego teatru i obejrzeć "Chińską Sztukę". I zastanawiam się, czy przypadkiem nie strzeliłam jakiegoś fopaux! Bo sztuka, sztuką, ale zachowania publiczności też są inne. Na prawdę. I nie zdawałam sobie z tego sprawy dopóki nie znalazłam się sama Europejka wśród Tajwańskich obdiorców.

a więc parę podstawowych różnic, między baletem "tam", a batetel "tu":
- podczas przerwy, u nas (w Europie) w teatrze można było iść do bufetu na kieliszek szampana, albo na przekąskę. Na Tajwanie - nie ma czegoś takiego!

- oczywiście nie było orkiestry, gdyż trupa podróżuje po całym świecie i koszta (założę się) są ogromne. Ale to mi wielkiej różnicy nie zrobiło. Taśma się nie zacięłą! :P

- zero dress-codu. tak, jak idziesz do sklepu, tak i możesz iść na balet. Klapki, szorty, t-shirt z myszką Mickey i oczywiście plecaczki. Prosto i wygodnie.

- problem z brawami! Ja nie jestem ogromną znawczynią baletu, ale pamętałam, kiedy należy nagrodzić tancerzy brawami. I czasami czułam się jak kołek... Klaskałam (lubię to słowo) ja i może jeszcze z 5 osób... Do braw trzeba było Tajwańczyków zachęcać dość długo. Najpierw 10 osób, potem 50, a potem już może, może i pół sali. Ciekawe przeżycie! 

- można było podejść sobiście do artystów! Na prawdę, byli dostępni na wyciągnięcie ręki. Bardzo chętnie rozdawali autografy, uśmiechali się. W Europie, często po przedstawieniu, artyści idą do przebieralni, a publika "out".

- i najdziwniejsza rzecz na świecie. Sala nie pękała w szwach! Hala była zapełniona może w 1/3! Nidgy, przenigdy nie zdarzyło mi się to, ani na Ukrainie, ani tym bardziej w Wiedniu. Tłum ludzi, razem z nami idzie oglądać przedstawienie, Nie było gdzie igły wsadzić. A tutaj luz-blus! :D
















Categories:

0 comments:

Post a Comment