Saturday, June 27, 2015

Moją motywacją zajmuje się moja teściowa, znajomi, mąż i chyba cały Tajwan! Teściowa często zabiera mnie na spotkania z (wyłącznie) chińsko-mówiącymi. Mniej więcej tak wygląda nasz dialog po 5 min:

teściowa: 聽中文!(słuchaj chińskiego!)
ja:             聽不懂    (nic nie rozumiem)
teściowa: 沒關係     (nic nie szkodzi)



Po 30 minutach już mam wszystkiego dość... A czasami na takich spotkaniach trzeba wysiedzieć po 3h! Ale siedzę, słucham, słucham i próbuję zrozumieć cokolwiek, no choć 10%, wyłapać przynajmniej znajome słowa...
Mój mąż próbuje tłumaczyć, ja próbuję włączyć mózg, ale na interpretację niekiedy nie ma po prostu czasu.



No i tak już sobie żyję tutaj prawie rok. Jestem w połowie drugiego podręcznika, a mam wrażenie, że nie ruszyłam z miejsca. Jestem na poziomie raczkowania: mogę częsciowo opisać swój pokój, pogodę, czasami coś tam zamówić na mieście, ale nie mogę prowadzić absolutnie żadnej konwersacji. A dla takiej gaduły jak ja, to jak wyrok śmierci.
No cóż, mogę tylko powtarzać sobie "Ucz się leniu!", "nie marnuj czasu". Do tego dochodzą złośliwi znajomi (dwa przypadki), którzy chodzili na specjalne kursy językowe przez lata, wyuczyli się już dawno temu i lubią mnie słownie uszczypnąć. Moja koleżanka z Doniecka rzuciła mi kiedyś tekstem: "Uczysz się sama? no coś ty! Nigdy, przenigdy nie dasz rady sama się nauczyć", "jeżeli nie pójdizesz na przyspieszony kurs, to za 5 lat dalej będziesz kuśtykać".... Że niby ja nie dam rady? A jeszcze Ci pokażę! 
Wyuczę się i zaoszczędzę! O taki mam plan! (A może to jest właśnie moja motywacja?) 
No w końcu kursy chińskiego do tanich nie należą, a ja lubię metodę substytucyjną: oszczędzać na jednym, aby wydać na inne. I absolutnie nie narzekam, bo mam (rodzinny) kurs raz w tygodniu z kuzynką męża. Zawsze coś, prawda? 


Więc krok po kroku, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu wbijam do głowy nowe słowa, znaczki, zwroty itp.
I wiem, że jak już niedługo zacznę mówić, to zrobię furorę! :D


0 comments:

Post a Comment