Tuesday, July 28, 2015



Kiedy po trzech godzinach w chmurach wylądowałam w końcu Kutaisi, zakochałam się w Gruzji od pierwszego wejrzenia. Góry, pola, lasy, niesamowita roślinność. Połączenie wschodu z zachodem. Wieżowce zasłaniające tradycyjne domki, cerkwie, nierówne chodniki i stare bauszki, przedające owoce na lokalnych ryneczkach. Przez chwilę nawet poczułam się jak w domu - na Ukrainie. Wzdłuż drogi rozciągały się piękne dęby i brzozy, przemieszane z palmami i drzewkami kaki. Niesamowite miejsce, pomyślałam sobie, planując już w głowie wejście do kolejnej cerkwi. Gruzja jest idealna dla odkrywców i zdbywców. A wiadomo, tam dgdzie mniej turystów, tam więcej ludzkiego ciepła. 
Ze względu na moje uwielbienie dla Kaukazu, postanowiłam przygotować opis tego, jak zabrać się za planowanie podróży na wschód!


A więc, dlaczego wybrać Gruzję dla naszej podróży:

Cena. 
Jeżeli chcemy zaoszczędzić, nie odmawiając sobie przyjemności zwiedziania, jedzenia i robienia czego dusza zapragnie, to Gruzja jest tym, czego szukamy! Dla porówniania (z autopsji): cenowo 5 dni w Gruzji = cenowo 2 dni w Austrii

Dojazd. 
Pomysł połączenia lotniczego Katowice-Kutaisi, wydał mi się bajką. Nareszcie możemy dolecieć za grosze nie tylko do Paryża, czy Barcelony, ale i zachaczyć o Kaukaz! Na miejscu korzystaliśmy z najtańszych marszrutek (Kutaisi-Tbilisi; Tbilisi - Batumi). Dla ceniących wygodę, polecam pociągi. 

Kultura i ludzie.
Jak już wspomniałam, ludzie są bardzo przyjaźnie nastaiwni do turystów. Szefowie restauracji sami do nas podchodzą z pozdrowieniami, a babuszki życzą Ci zdrówka i błogosławią cichutko pod nosem, kiedy już odchodzisz. Ze zrozumieniem różnc kulturowych nie bedziemy mieli poblemów. Kulturowo Gruzini są jednak bardziej podobni do Ukraińców, niż od Polaków. 

Zabytki.
Przede wszystkim cerkwie, budynki, parki, place miejskie, muzea... Tradycyjne, gruzińskie budownictwo po prostu zachwyca! Poniżej przedstawiam kilka zdjęć z naszej podróży. 


Dodatkowe info

Jaka linia lotnicza:

WizzAir ma stosunkowo tanie bilety (Kutaisi) - polecam. Czasami zaglądajcie do PLL LOT, które często latają na taryfach (Tbilisi). 

Jakie hotele:

Polecam ENVOY hostel, europejski standard i niska cena (13-15$) + śniadanie wliczone. My natomiast zatrzymaliśmy się w hostelu, ulokowanym w starej gruzińskiej kaniennicy i byliśmy bardzo zadowoleni. Jedynie z czym w Gruzji może pojawić się problem, to ciśnienie wody bądż brak wody ciepłej (zimą to jak  zabójstwo). Polecam poszperać po Coachsurfingu, gdyż młodzi Gruzini są bardzo otwarci, wykrztałceni i znają języki! Hosteli szukaliśmy na hostelworld.com - baza jest bogata. Moja rada - wybierajcie hostele bliżej centrum!


Co zobaczyć i gdzie pojechać

Mesti (helikopterem) - połączenie Tbilisi - Mesti, helikoprerem. Taka przyjemność kosztuje zaledwie 90zł! Niestety nam się nie udało dotrzeć do górkiej strefy. Rozmawiając z pilotem polecił on nam jednak zwiedzanie latem. Zimą chłopaki po prostu nie chcą latać! Numer telefonu do pilota Timura: +995  591 51 25 31

Kutaisi - jednodniowa wycieczka do Kutaisi bedzie jak najbardziej wystarczająca. Zdążymy zwiedzić centrum, pospacerować po parku, zwiedzić katedrę Bagrati, wpisaną na listę UNESCO

Tbilisi - niesamowita stolica, wielka, tętniąca życiem. Połączenie tradycji i religii z odrobiną nowoczesności. Szybkie, trzydniowe zwiedzanie jak najbardziej pokryje wszelkie najważniejsze atracje turystyczne. 
Musimy koniecznie zobaczyć: Katerdę Świętej Trójcy, przejchać się gondolą do zamku Narikala (koszt to 1 zł), odwiedzić centrum, przejść się wzdłuż ulicy Rustaveli i zajrzeć do Muzeum Narodowego. 

Batumi (latem) - niestety zimą nie ma tam nic do roboty. Ale latem zachwyci nas plaża, morze Czarne i imprzy do białego rana. Batumi jest Gruzińskim odpowiednikiem Soczi, czy Krymu. Wysokie ceny niech nie będą dla nas zaskoczeniem - tym właśnie Batumi różni się od reszty Gruzji. 


Przydatne! 
- Jeżeli znacie język rosyjski przynajmniej w stopniu komunikatywnym, będzie to raj!
- W Tblisi bardzo przydaje się miejska karta, zwłaszcza do jazdy metrem.
- Kierowny w Gruzji jeżdżą gorzej niż na Uktainie, a i stan dróg pozostaje wiele do życzenia (trzeba pokonać strach, aby wisąść w marszrytkę).
- Spróbujcie koniecznie prawdziwe chaczapuri i czebureki! Będziecie zachwyceni smakiem.
- Busik z lotniska w Kutaisi nie jedzie bezpośrednio do centrum. Ale uwaga! Zatrzymuje się przy kantorze i tam nas wysadza. Do centrum dojedziemy autobusem nr. 1
- Taksówki są stosunkowo tanie, ale pamiętajcie żeby się targować. ZAWSZE! 
- Gruzini przesadnie solą! Solą wszystko, zupy, chleb, mięsa. Koniecznie noście ze sobą butelkę z wodą, która ugasi pragnienie, spowodowane nadmiernym zasoleniem waszych kubków smakowych. 
- W Tbilisi nie korzystajcie z przejść podziemnych! Śpią tam narkomani!


Zaczynamy od Kutaisi i przepięknych widoków


Poniżej katedra Bagrati - dziedzictwo UNESCO



Poniżej - centrum Kutaisi


Koniecznie pojedźcie do centrum Kutaisi. Jest ono niesamowicie piękne, nowoczesne, zachwyca lokalnymi restauracyjkami, a już na pewno spodoba nam się spacer w parku. 





Niesamowita stolica - Tbilisi



Powyższe zdjęcie przedstawia nowoczesną Halę Miejską. Robi wrażenie!



Powyżej jedna z wielu przepięknych gruzińskich cerkwi


Oba zdjęcia (powyższe i poniższe) przedstawiają tradycyjne gruzińskie kamiennice w stanie odrestaurowanym i zniszczonym



Oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęcia prawdziwego chaczapuri! Palce lizać!


Poniżej - tradycyjne Gruzińskie budownictwo


Powyżej - przepiękne, odrestaurowane kamiennice (podobno w tej mieści się dom z paniami lekkich obyczajów)!


Powyżej - Katedra Świętej Trójcy


Powyżej - nocny widok z twierdzy Narikala. Coś na prawdę niesamowitego! Pokochałam w ty momencie Gruzję z całego serca!



Oba zdjęcia (powyższe i poniższe) przedstawiają znaną, centralną Ulicę Rustaveli




Poniżej, przypominająca nieco synagogę - opera w Tbilisi  


Poniżej - chyba jak w każdym kraju, zdarzają się strajki i demonstracje...



Poniżej Katedra Świętej Trójcy wraz z przeogromnym parkiem


Poniżej typowa "młodziezowa" uliczka. Pełno kawiarenek i knajpek. 



Powyżej widać nocny zarys ruin zamku Narikala!








Batumi zakopane w śniegu






No cóż mogę dodać! Gruzja zachwyca. Można tutaj znaleźć absolutnie wszystko: piękną architekturę, kluby i dyskoteki, urocze, choć przesiąknięte dymem mentalowych papierosów kawiarenki, cerkwie, ruiny, parki, morze, góry i rzeki.... Już wiecie dlaczego napisałam: Gruzja - dusza kaukazu? No właśnie, bo dusza musi być zawsze kolorowa!

Saturday, July 25, 2015





Przeprowadzka do Polski...

Kochacie milkshaki? Ja pamiętam jak dziś swój pierwszy, truskawkowy z McDonalda. Miałam wtedy 10 lat i dopiero przeprowadziłam się do nowego domu - Polski. W moim kraju nie było jeszcze restauracji szybkiej odsługi, sklepów z zagranicznymi rarytasami ani wielkich supermarketów. I kiedy mama zabrała mnie po raz pierwszy do tego dziwnego, kolorowego miejsca z wesołą podobizną klauna, witającą wszystkich gości, wydawało mi się, ża trafiłam do raju dla dzieci. A kiedy po raz pierwszy wciągnęłąm przez słomkę tę truskawkowo-lodową mieszaninę... Ach! Cóż to był za napój! Kremowa, miękka konsystencja, poruszała moje kubki smakowe po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy! Myślałam, że jestem najszczęśliwszym dzieckiem na całej planecie! 

Po tylu latach nie mogę sobie przypomnieć, czy to ten śmietankowy shake był tak bajeczny, czy to po prostu mój pierszy pobyt w McDonaldzie sprawił mi taką frajdę...

Tak czy siak, w Fast Foodach już od dawna nie jadam, ale miłość do shaków mi pozostała. A jedynym składnikiem, który podmieniłam, było oczywiście mleko!

Tak więc mój przepis na pyszny papajowy milkshake (na bazie mleka sojowego):


Co przygotować?
- ok. 200 ml mleka sojowego, bez cukru
- 1/3 dużej, dojrzałej papai




Co robimy?

1. Do blendera wlewamy mleko sojowe. 
2. Obieramy naszą papaję, wyrzucamy nasionka. Kroimy na kilka drobnych części. Dorzucamy do blendera. 
3. Miksujemy przez parę sekund. Voila!





GOTOWE!

Uwaga! Papaja, to stodunkowo duży owoc, który w zależności od regionu występowania, będzie się nieco różnić rozmarem. Jest to owoc podłuzny, przypominający krztałcem cukinię, czy bakłażan. W moim mniemaniu "duża" papaja rozmiarem przewyższa dłoń dorosłego mężczysny. :)




Wednesday, July 22, 2015



Kochacie wylegiwać się na plaży, popijając leniwie mojito? Nawet mnie się zdarza słabość do takiego "nicnierobienia". Choć na plaży potrafię wytrzymać max. 2h, to niewątpliwie jest to relaks dla duszy i ciała. Ale bardziej mnie ciekawi, co kryje się poza plażą? A co, jeśli wyjedziemy z naszej enklawy i zobaczymy realia? Czy nasz urlop będzie uszczerbnięty? Absolutnie nie. A powiem więcej, dostaniemy zastrzyk świadomości, który pozostanie z nami na zawsze. 

Poniżej przedstawiam dwa światy, to samo miasto, ta sama wyspa:
1. świat turystów
2. świat mieszkańców

ZAPRASZAM 

1. Cebu, Mactan.


Ogromny resort, 5 basenów, palmy, kwiaty, plaża, drinki i beztroskie wakacje. I za te 6 dni wypoczynku, zapłaciłyśmy grosze. Dla osób, mieszkających na Tajwanie, czy w Azji, Filipiny są czymś, czym dla Europejczyków Egipt. Pamiętam, jak za 1200zł moi rodzice mieli przelot, wypoczynek, all inclusive, drinki cały dzień. A czy wiemy, jak na prawdę żyją Egipcjanie? A czy wiemy, że Filipiny, to absolutnie nie raj z palmami? Niestety, często nie mamy o tym pojęcia. I wierzcie mi, nie ma w tym nic dziwnego. Płacimy za relaks, chcemy odpocząć. 







Piaszczysta, prywatna plaża, codzinnie oczyszczana. Nigdy nie zapomnę nurkowania w tym miesjcu. Rozgwiazdy, kraby, rybki każdego krztałtu i koloru... Bajka dla turysty. Aż zaczęłyśmy się z dziewczynami zastanawiać, czy Filipińczycy też korzystają z tego pięknego miejsca... To przecież jedno z najwspanialszych miejsc na ziemi! Gorzka prawda nadeszła trzeciego dnia naszego pobuty. Opis niżej.






2. Cebu, Mactan. 






Wychodząc z hotelu, chciałyśmy się wymknąć przez bramę i wyjść do miasta. Aż tu nagle zaczął nas gonić ochroniarz resoru, krzycząc "No, no, it's dangerous"...
Po chwili wróciłyśmy do lobby, gdzie zamówiono dla nas taksówkę na konkretną godzinę do konretnego miejsca. Inny transport nie wchodził w opcję. Już po godzinie, stojąc w ogromnym korku i widząc ludzi, którzy mieszkają w barakach, dzieci, które taplają się z kurami i owcami na jednym podwórku, doznałam szoku.... A czy faktycznie było niebezpiecznie? I to jak...




Nigdy bym nie pomyślała, że trzy Europejki powinny czuć się zagrożone na wakacjach swoich marzeń. W końcu byłyśmy w trójkę, w wielkim centrum handlowym. Aż tu nagle zaczął nas ktoś prześladować. Okazał się Czechem (mówiącym po polsku), wypytującym nas o wszystko. Z grzeczności odpowiedziałyśmy, podając nieprawdziwe informacje. I tutaj wilk wyczuł ofiarę... Przez kolejną godzinę, już nie tylko Czech śledził każdy nasz krok, ale i jego lokalna banda. I to było na tyle oczywiste, że poczułam się w jakimś koszmarnym filmie. Niestety dwie z nas miały przy sobie paszporty, potrzebne do wymiany waluty. Miałyśmy prawie całą naszą wakacyjną gotówkę przy sobie. I co robić? Przecież oni za nami chodzą! 



Spanikowane, trzęsące się jak galareta, pobiegłyśmy do pierwszego policjanta. Ufff, policjant obstawił wszystkie wejścia kolegami. Sam śledził za nami oczyma, upewniając się, że znalazłyśmy "legalną" taksówkę. Wsiadłyśmy, odjechałyśmy, przeżyłyśmy. Ale było strasznie, na prawdę dreszcz nie opuszczał nas do końca dnia.




Słyszałam wiele pozytywnych słów o Filipinach. Moi znajomi byli zachwyceni Palawanem i Boracai. Od znajomych, którzy wrócili własnie z Cebu dostałyśmy piękny opis tej wyspy. Niestety, wszyscy znajomi mieli w grupie chłopaków. Dla Europejek, może być niebezpiecznie.

Filipiny, czy to stolica - Manila, czy wyspa Cebu, to kraj skrajności. Dwóch różnych światów, które próbuję się ze sobą przeciąć. Filipiny to ludzie mieszkający w bungalo pod mostem, tym samym, za którym mieszczą się ogromne wille. Filipiny to Lexus i Mercedes, stojące w korku przed tuzinem starych Toyot. Filipiny, to kobiety noszące najdroższe marki świata, siedzące w najlepszych restauracjach, które umiejscowione są dwa metry od Jolly Bee (najtańszy fast food na wyspach). Filipiny, to dziewczyny siedzące w Jolly Bee, które śnią o lepszej przyszłości, oddając swoje ciało starym, ohydnym, białym mężczyznom. Tym samym mężczyznom, którzy zabierają je do najtańszych barów szybkiej obsługi... Filipiny, to raj dla turystów i pole minowe dla mieszkańców.