Monday, December 5, 2016

Jak na razie będzie to ostatni tekst o szoku kulturowym, który mój mózg musi codziennie przetwarzać. Ale muszę, muszę, bo się uduszę... Opowiedzieć o tym, jak rodziłam na Tajwanie.

Pominę szczegóły samego procesu. Ale były pewne rzeczy, na które zwróciłam uwagę:


1. Zacznę od pozytywów.

Dobra opieka, szpital super. Ekipa pielęgniarek i pielęgniarzy niesamowita, mili i pomocni, na zawołanie w dzień i w nocy. Wyszłam zadowolona, w podskokach i z uśmiechem na twarzy.


2. Co mnie, lekko mówiąc, "zdziwiło".

Bardzo podobało mi się to, że dzieci znajdują się w innej jednostce po drugiej stronie piętra. Leżą w osobnych, sterylnych pomieszczeniach, gdzie oprócz rodzica+jednej osoby towarzyszącej, ludzie mają zakaz wejścia. Dlaczego mnie to cieszy? No tak, muszę wspomnieć, że Tajwanki nie myją rąk z mydłem. A tajwańscy mężczyźni w ogóle. Więc w szpitalu co 5 minut puszczana była przypominajka pt.: Myjcie ręce/ myjcie ręce/ myjcie ręce. Lekarze i pielęgniarki oczywiście to czynili, ale nie pacjenci i ich rodziny! Także jestem szczęściarą, że moje dziecko leżało daleko od dodatkowych zarazków. 

Byłam zadziwiona również tym, na ile nowi rodzice nie chcą odwiedzać swoje nowonarodzone pociechy. Obok mnie leżała dziewczyna, która AŻ JEDEN RAZ odwiedziła synka! Stwierdziła, ża musi odpocząć, a poza tym, to już jest jej drugie dziecko! No dobra, nie wiem czemu to drugie dziecko jest dla niej takie "nie teges". Wyglądała na normalną, szczęśliwą, uśmiechniętą mamusię. No a odpoczynek? Tak! Jest szalenie ważny, ale przecież to nasza nowa dzidzia!!! My heart is melting!!! Ja nie potrafiłam zasnąć, póki mnie nie zawieźli do małej. Już nie wspomnę o karmieniu piersią.

Cóż. Karmienie piersią, karmienie piersią... Czułam się jak na pustni. Na całą wielką salę do karmienia siedziałam tylko ja. Cicho, głucho. Brakowało świerszcza. Przez bite 3 dni miałam przeogromne pomieszczenie dla siebie. Nawet kotarek nie musiałam zasłaniać. Może to ja tak trafiłam, ale nie widzałam żadnej innej dziewczyny, która przykuśtykałaby na ten drugi koniec korytarza, żeby nakarmić maleństwo. Nigdy! A może się mijałyśmy? Chociaż w przeszklonym pomieszczeniu obok pielęgniarki cały czas oblatywały dzieci z butlą. Z resztą, mnie też namówiły na "odpoczynek" od karmienia. Never!!! Będę sama karmić i koniec! 

Bardzo mnie zdziwiło to, że moje dziecko nie mogło być wypisane na 3 dzień, a mnie już chcieli pożegnać do domu. A to, że karmię? Oh well. No to zapłaciłam kolejne 300zł za kolejną dobę w szpitalu. A co tam! Jak szaleć, to szaleć! :D Gdyby tak każda karmiąca musiała zostać tę ekstra dobę, to szpital zrobiłby ładny utarg. Hmmmm, może one dla tego nie chcą karmić.....  :O 


3. To, co doprowadziło mnie do łez. (frustracja siedzi do dziś)

Żarty żartami, ale jednej rzeczy nie rozumiem i nie zrozumiem. A mianowicie: Do czarnej rozpaczy i wybuchu płaczu doprowadziła mnie higiena na sali poporodowej. Dokładnie mówiąc, ubikacja i prysznic. Ok, leżałam w pokoju z trzema innymi kobietami. To oczywiście mi różnicy nie zrobiło. To, że ich mężowie przebywali tam z nimi, też nie. Ale do cholery, dlaczego ja i ci faceci mieliśmy jeden kibel i jeden prysznic!!! Aż dwóch facetów (albo jeden pechowiec  dwa razy) widzieli mój biały tyłek. Pukać też ich nikt nie nauczył. Że niby to ja mam zamykać drzwi od środka? Jestem parę godzin po porodzie, krwawię jak zarżnięte zwierzę, jestem blada, mogę upaść, pierdyknąć łbem o zagrzybiałą ścianę i tyle mnie było! Czy oni w ogóle używają te swoje mózgoczaszki czasami? I to nie mycie rąk. Skad wiem? Bo po wyjściu tych facetów nawet umywalka była sucha!!! Fuj i jeszcze raz fuj. :( I ten wiecznie obejsrany klozet, pokryty złotymi kropelkami. Nawet deski nie mieli sił podnieść. Musiałam za każdym razem czyścić ten kibel. Cód, że nie złapałam jakiejś salmonelli, rzeżączki albo innego genitalio-syfa. A przynajmniej mam taką nadzieję. Siedziałam taka cała załamana na tym "publicznym gender kiblu", a tu jeszcze dwa trzęsienia ziemi. I wtedy postanowiłam: Jeżeli przeżyję i przyjdzie mi znowu rodzić na TW, to następnym razem wsadzę do wyprawki Domestosa! 

No i tak mi minął mój pobyt w szpitalu :) 

Poniżej ja, mała i jej wystawiony język - 07.07.2016.


Categories:

0 comments:

Post a Comment